Historia pokazów na Wielkim Ekranie kinowym
2004.12.12 - Indonezja - kraina dymiących gór cz. I - Ania i Marcin Bonikowscy
Cześć
Już drugi dzien jesteśmy w Jakarcie. Gorąco jak w saunie,
ale calkiem miła atmosfera bez specjalnego poczucia zagrożenia
Zwiedziliśmy starą dzielnicę (dawna Bathawia) teraz Kota i port
+ okoliczne slamsy. City jest raczej przytłaczające i drogie.
Za 4 godziny lecimy na Bali
Ubud, Bali, 7.05.2004
Cześć białasy
Pozdrawiają was członkowie plemienia raków
ale po kolei
w Jakarcie jak już wiecie zwiedzaliśmy port ale byliśmy tez we wspaniałej kafejce Batavia Cafe przez 30 minut czuliśmy się jak kolonialiści (koloniści) a potem z powrotem w ukrop miasta . Hotelik, który wybraliśmy, był raczej tani i miał dość klaustrofobiczne pokoje ( okno 21 cali pod sufitem) Marcin już pierwszej nocy zaczął robić łyżką dziurę w ścianie, nie wyrobiliśmy długo zwłaszcza ze bilety do bali udało się nam kupić po 43 $, więc 2 maja wieczorem spaliśmy już w miłym hoteliku w Kucie(balijski Sopot) następnego dnia wyruszyliśmy na plażę i tu niestety przegięliśmy (albo słońce było jakieś inne albo kremu za mało) tak czy owak dopiero dziś (7 maj) rośnie nam nowa skora.
Jako że dalsze plażowanie groziło odsłonięciem kości 4 maja pojechaliśmy do Ubud duchowej stolicy Bali. Zamieszkaliśmy w hoteliku z widokiem na pola ryżowe i gaj kokosowy w około kwitną storczyki gruchają gołębie i co wieczór przechodzi wielka procesja. Ogólnie Bali jest piękne pełne wspaniałych świątyń położonych w jungli trochę jak Nepal, ale z morzem. Nie dawajcie wiary tym, którzy twierdza, że to miejsce tylko dla wycieczek - tu jest naprawdę cool szczególnie teraz, gdy turystów na lekarstwo i ceny bardzo negocjowalne.
Pierwszego dnia tj. czwartego maja wieczorem po obejściu miasteczka trafiliśmy na procesję Balijczyków (hindu) udającą się do świątyni w małpim lesie. Wskoczyliśmy w sarongi i poszliśmy za nimi by posłuchać gry na dzwonkach i modlitw. 05.05 pojechaliśmy do okolicznych świątyń na rowerach, znowu trafiliśmy na wielkie uroczystości tym razem w dzień więc można było zrobić zdjęcia. Niesamowite były kobiety niosące na głowach misternie poukładane kosze owoców (1m wysokości).
06.05 zafundowaliśmy sobie objazd dalszych świątyń samochodem. Byliśmy w nich wcześnie rano jeszcze przed najazdem turystów więc mogliśmy cieszyć się niesamowitym nastrojem tych miejsc i w ciszy nasłuchiwać groźnych demonów. 07.05 wybraliśmy się do małpiego lasu - pięknego kawałka jungli ze świątyniami i stadem makaków.
Jak zwykle decyzja co do kolejnego etapu zapadła przy kasie biletowej i teraz możemy was poinformować że jutro jedziemy na wyspy Gili (Lombok) mamy nadzieję, że nowa skora zdąży nam wyrosnąć do rana i spokojnie ponurkujemy.
Na razicho napiszcie jak Warszawa po szczycie i czy Leszek skończył
Pozdrowienia i całusy ślą
Ania i Marcin
Yogyakarta, Jawa, 20.05.2004
Cześć
Niestety nie mogliśmy się wcześniej skontaktować. Najpierw byliśmy
na prawie bezludnych wyspach na Lomboku - śliczne plaże, kolorowe
rybki, rafa koralowa i żółwie morskie, z którymi pływaliśmy. Do wody
było 20 m z sypialni, a od brzegu 5m do rafy wiec się nie
nachodziliśmy. Jednym słowem raj, do tego dobry sprzęt. Nurkowaliśmy
4 dni aż rybki nauczyły się naszych imion na pamięć. Potem udało
nam się szybko przedostać w głąb Lomboku - do malej wioski z polami
ryżowymi, palmami i bananowcami - Senaru, która leży na zboczach
wulkanu Rinjani. Stąd zaczęliśmy nasz niesamowity treking -
3dniowy najpierw na krawędź starego (2000m do góry przez prawdziwą
dżunglę), wygasłego wulkanu, a potem do jeziora w kraterze kolejne
700m tym razem w dół). Pierwsza część przez jungle to była
prawdziwa zabawa dla dużych chłopców pot lal się strumieniami
(dosłownie) koszulki wyżymaliśmy jak marines na ćwiczeniach i
jeszcze ta jungle z małpami, ptakami i wszystkimi tymi
przerażającymi ruszającymi się małymi stworzonkami.
Wody tu raczej nie ma, więc wzięliśmy 6 litrów by dojść do postoju
na 2000 m i tu miała być możliwość uzupełnienia ze źródła.
Szliśmy tam ok. 6 godzin zużyliśmy 4,5 litra
Na szczęście koło postoju widniała tabliczka water source więc
poszedłem po wodę. Zejście okazało się karkołomne w głąb parowu albo
jaru lub raczej wąwozu. Na dole wśród wyżłobionych przez strumień
Kamieni nie było wody! Załamka przetarłem oczy i zobaczyłem w
zagłębieniu 2 małe kałuże wypełnione zgniłymi liśćmi. Na szczęście
ktoś porzucił na brzegu kawałki butelek nabierałem więc tę
śmierdzącą ciecz jedną ręką trzymając butelkę a drugą oganiając się
od małp, które wyraźnie chciały się zaprzyjaźnić. Dobrze że nie
przyszedł pyton. Wieczorem dotarliśmy na krawędź wulkanu, a rano w
dół 600m z dupozjazdami, schodzeniami na czterech, kominami to
wszystko okraszone ekspozycją na szczęście trawiastą. Po zejściu do
jeziora nagrodą kąpiel w gorących źródłach, a następnego dnia wyryp
do góry i znowu w dół aż do Senaru, gdzie wróciliśmy brudni głodni
ale szczęśliwi. Następnego dnia udało się nam dotrzeć na Jawę do
wulkanu Bromo i to w ciągu jednego dnia!
Opisik potem, teraz jesteśmy w Jogyakarcie na Jawie - mamy zwiedzać Najważniejsze świątynie hinduistyczne w Indonezji.
Całujemy wszystkich
Bukittingi, Sumatra, 27.05.2004
Cześć
Pewnie was to zdziwi ale jesteśmy już na Sumatrze i to centralnej 50 km od równika a dokładnie w górach w Bukittingi, małym miasteczku 900 m npm. Jest tu miły chłodzik w zasięgu wzroku dwa wulkany, w tym jeden dymi a drugi nie, otaczają nas pola ryżowe i jungla. Wieczorem do miasta przylatują łatające lisy to takie nietoperze jak małe samoloty. Jak zobaczyliśmy pierwszego myśleliśmy, że to batman rozprawia się z miejscową mafią, ale zaraz przyleciało następne 50, a batman jak wiadomo jest jeden. Zaraz po przyjeździe byliśmy na walce byków - to taka impreza, na której 300 facetów zakłada się który bawół pierwszy zwieje z areny, potem przystawiają bawoły rogami do siebie i poganiają, ale prawdziwa jazda zaczyna się gdy jeden zaczyna uciekać tratując wszystkich po drodze. Pierwszy przebiegł nam prawie pod pachą, więc było lepiej niż na dyskotece w Sochaczewie. Byliśmy też na tańcach tradycyjnych w tym tańce na szkle i miejscowa sztuka walki, takie kung-fu ale tez na rozbitym szkle (słowem pumeksy tu jeszcze nie dotarły) na koniec tańczyliśmy z artystkami ale nie na szkle.
A w ogóle to mieliśmy kłaść się już spać po bardzo ciężkim dniu (jungle river ricefieldwalk), ale z pod jaśka wylazł mi karaluch taaaaaaaaaaaaki, więc spryskaliśmy pokój bajgonem i prysneliśmy do Internet cafe, ale po kolei. Jesteśmy teraz na terenach ludu Minangkabu. To tacy kolesie, co mieszkają w domach o dachach jak rogi byka, a kobiety mają tu władzę absolutna (matriarchat) tzn. że faceci nic nie dziedziczą i przychodzą do żon tylko jak te ich zawołają.
W okolicy jest jeszcze piękne jezioro. Jutro tam pojedziemy jak nie będzie od rana padać, a pada tu codziennie. Bangladesz przy Bukitingi to Sahara.
A teraz wytłumaczenie dlaczego tak się szlajamy po tej Indonezji ( to już 4 wyspa). Winne są ceny biletów lotniczych ( ok. 100 - 150 zł za lot) więc sobie latamy i tak z Jakarty do Padangu 1,5 godzinki zamiast 30 godzin busem. Raj na ziemi, a raczej w niebie.
Jeszcze parę słówek o poprzednich dniach.
Po przeleceniu z Lomboku na Jawę pojechaliśmy na wulkany
Świtem wjechaliśmy jipem na jeden z nich by oglądać dymiący non stop Bromo i puszczający co 20 minut dym Semeru. Było super.
Potem przez morze piasku pojechaliśmy i wleźliśmy na Bromo. Dym strasznie gryzący, jak kwas siarkowy. Pomimo że wieś w której spaliśmy wyglądała jak Jastarnia zimą, to było fajnie.
Potem pojechaliśmy autobusikiem do Jogyakarty. Miało być 9 godzin było 15 (bo się popsuł), więc już więcej w takie trasy minibusem nie Jedziemy.
Yogya była bardzo fajna, zabytki hinduskie i buddyjskie batiki, i tańce (1.5 h ramajany - prawdziwy hard core).
Z yogya pojechaliśmy pociągiem do Jakarty. Widoki za oknem (1/2 Jawy) można streścić jako 8 godzinny film pt. jak rośnie ryż, czyli raczej spokojny, za to w pociągu folk na całego. Wysłuchaliśmy 40 zespołów 120 razy chciano sprzedać nam ryż, 12 razy notesiki, długopisy itp i raz misie 10 razy przechodzili ludzie bez nóg itp. Ania kupiła ryż, tapiokę, krewetki i 2cole.
Przyjechaliśmy do Jakarty i tym razem zamieszkaliśmy w lepszym
Hoteliku, bo musieliśmy zostawić 20 kilo depozytu
i samolocikiem do Padangu i busem do Bukitingi
Ok to na tyle lecimy, bo już 9 godzina a Chińczyk zdziera za Internet tyle co za obiad (Ania jutro nie je). Mamy nadzieje że karaluch już fajtnął
pozdrowienia
Ania i Marcin.