Historia pokazów na Wielkim Ekranie kinowym
2006.04.09 - Pod palącym słońcem SUDANU - Anna Liwyj
20.03.2004
No, jestem w tym wyśnionym Sudanie i nie żaluję. Czuję wreszcie, że żyję. Po kilku latach znowu jestem w arabskim kraju. Przed przyjazdem miałam obawy, jak mnie będą tu traktować, ale jak na razie obchodzą się ze mną jak z jajkiem i oby tak dalej:-))) Dzisiaj zarejestrowalam się, załatwiam travel permit i pojutrze ruszam dalej. Prawdopodobnie pojadę do Kassali...
Miało być więcej, ale strasznie kiepsko trafiłam, bardzo wolno działa internet i mimo wszystko jeszcze mnie to irytuje. A w dodatku nie działa enter;-))
Ale przechodzenie przez ulice idzie mi coraz lepiej;-)))
Także do nastepnego razu.
21.03.2004
(przynajmniej w części), a jest zupełnie inaczej niż na Bliskim Wschodzie. Po pierwsze kobiety. Chodzą co prawda w chustach, ale maja odkryte twarze, bardzo często poprawiaj sobie włosy na ulicy, pełne wyzwolenie. Traktowane są na równi z mężczyznami, chociaż to może być mylące, ja widzę tylko to, co na ulicy i w hotelu. W każdym bądź razie mężczyzna zawsze pomaga swojej żonie i innym kobietom, zawsze ustępuje jej miejsca w autobusie etc. Kobieta prowadząca samochód, mówiąca przez komórkę to standard. Same mnie nawet zaczepiają na ulicach, żeby porozmawiać po angielsku.
W ogóle komórki są bardzo popularne, jak idę do knajpy to czuję się jak w W-wie, ale tylko dzięki tym specyficznym dźwiękom. Reszta, czyli posiłki i sposób jedzenia jest już miejscowy i muszę się do niego dostosować. Po raz pierwszy zostałam zmuszona do jedzenia palcami. Kiepsko mi idzie i zawsze jestem ostatnia. Zdarzyło mi się to parę razy, ale to było u kogoś w domu, a tu jest codziennością.
Na ulicach Chartumu rzuca się w oczy wieloetniczność tego kraju. Wydaje mi się nawet, że część murzyńska społeczeństwa jest w większości, ale może to tylko wrażenie, bo to oni przyciągają moja uwagę. Dużo jest Szyluków, można ich rozpoznać po poziomych skaryfikacjach na czole, widziałam kilka kobiet z plemienia Danagla (to plemię mieszkające na północy), one z kolei maja dwie głębokie bruzdy na policzkach. Obserwując tych ludzi nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że na południu była wojna, gdybym o tym nie wiedziała. Wszyscy są uśmiechnięci, nikt nie krzyczy, wszyscy są bardzo pomocni.
W ogóle czuje się niemal jak w raju. W hotelu gdy tylko usłyszą, że wstałam, zaraz ktoś przychodzi i pyta czy chcę herbatę czy kawę. Raz odmówiłam i gość miał taką minę, że już więcej tego nie zrobiłam. A ponieważ turystyka nie jest rozwinięta, więc nikt nawet nie próbuje naciągnąć białasa. Więc nie muszę targować się o wszystko, nie musze uważać, że mnie ktoś oszuka, zostaje mi ta najprzyjemniejsza część podróżowania.
Przedwczoraj byłam w Omdurmanie. Udało mi się nawet zobaczyć Mahdis Tomb, coś o czym ja jako niewierna mogłam jednie marzyć. Ale na islam nie przeszłam jeszcze ;-))
Chyba powinnam była urodzić się mężczyzna;-))
)
Czasami na ulicy spotyka się piękną, wysoka, niezwykle zgrabną Murzynkę. Idzie bez chustki na głowie, kołysząc się na długich nogach. Niektóre są naprawdę piękne. Czasami na ulicy spotyka się Arabkę, o tak pięknych oczach, że od razu przypominają mi się baśnie z Tysiąca i jednej nocy. Niektóre chyba malują się, ale musza to robić niezwykle dyskretnie...
Czasami spotyka się kobietę, uczesaną w stylu "zachodnioeuropejskim", oczywiście bez chustki, za to z henną na dłoniach i stopach. Wzory są bardzo wyrafinowane i bardzo starannie wykonane.
Wczoraj byłam na Uniwersytecie Chartumskim, a tam po prostu pokaz mody. Chustki kolorowe, specjalnie opadające na ramiona, tak że widać pięknie upięte włosy, ozdobione koralikami. Czasami w ogóle je zdejmują. Nie widać żadnego podziału między mężczyznami a kobietami. Wszyscy ze sobą rozmawiają, gdzieś po katach kampusu poukrywały się pary...
Maasalama
21.03.2004
Salam,
Przychodzę dzisiaj na Internet a tu tapeta, łudząco przypominająca polski krajobraz zimą, brrrr...
Zacznę od przykrej niespodzianki - slajdów nie będzie. Może będą, ale raczej nie do pokazywania na "dużym ekranie". Strasznie się tu kurzy i zmieniając obiektywy sporo kurzu dostało się do środka. Próbowałam sama to wyczyścić, ale z nikłymi rezultatami. Więc coś tam pstrykam, żebyście mieli jakieś wyobrażenie o tym, co ja tu przeżywam, ale straciłam już zapał.
Chyba nie pojadę na południe, ale kto to wie??? Załatwiając wszystkie permity dowiedziałam się, że mogę wjechać do konkretnego miasta, ale nigdzie poza tym się nie ruszę.
Siedzę jeszcze w Chartumie, bo czekam aż moi nowi, starzy znajomi skończą załatwiać swoje sprawy i potem jedziemy do Kassali. Mieszkamy w tym samym hotelu, rano każdy załatwia swoje sprawy, a wieczorem idziemy razem na kolacje, a potem na kawę lub herbatę na dach hotelu i rozmawiamy....Czasami mnie gdzieś podrzucają po drodze, albo umawiamy sie na lunch. Ponieważ są z Kassali, a ja planowałam pobyt tam wiec od razu zaproponowali wspólną podróż. Oczywiście, ponieważ jestem ich gościem, nie pozwalają mi za nic płacić. W zasadzie tak jest wszędzie, gdzie się nie ruszę. Będąc w Ministerstwie Turystyki dostałam kanapkę;-))), będąc na uniwersytecie spytałam się kogoś, gdzie mogę cos zjeść, wiec od razu zostałam doprowadzona na miejsce i ugoszczona. Wszyscy są niezwykle uprzejmi.
Mnóstwo kafejek internetowych, wszystkie pełne, mnóstwo kobiet (sic!), w użyciu wszystko, google, yahoo, massengery etc...Koszt 200 SD za 1 godzinę, czyli niecały 1$.
Na uniwersytecie odbywały się spotkania zwolenników rządu i ich przeciwników. Dowiedziałam się, że takie spotkania są organizowane przez studentów regularnie. To dość niespotykane jak na reżim al Bashira, nieliczącego się ze zdaniem swoich obywateli. Rząd jednak patrzy na to z przymrużeniem oka, wiedząc, że jeśli zabroni spotkań dojdzie do ogromnych manifestacji. Ale nie pozwolili mi robić zdjęć, obawiają się, ze gdyby cos trafiło do prasy albo w ręce policji to może z nimi być krucho.
Nie jest wiec jeszcze różowo.
25.03.2004
Nie wiem jak to wygląda z punktu widzenia europejskiego, ale oglądając tv i słuchając Sudańczyków wydaje się, ze możemy podziękować narodowi wybranemu za kolejne zamachy terrorystyczne...
Wczoraj były demonstracje w Chartumie, Arabowie są wściekli....
Jest coraz bardziej gorąco. Przez pierwsze dni było przyjemnie. Mówili nawet, że jest chłodno jak na tę porę roku (jak na mój gust było ok. 30-35 st.C). Ostatnie 3 dni były okropne. Temperatura w dzień i w nocy prawie się nie różni. Jest chyba ze 40 st. Po 14 -tej nie da się wytrzymać na ulicy. Wszystko jest tak nagrzane.... W dodatku ten kurz. Dzisiaj jest jeszcze gorzej, zaczynają wiać silne wiatry, które niosą mnóstwo pyłu. Jest ohydnie. Wszystko skąpane we mgle kurzu. Nie ma czym oddychać. Ale nie są to Indie, powietrze jest suche, czasami lepiej byłoby nie oddychać, bo wydaje się, że powietrze parzy gardło.
tradycyjnie....czyli o tym jak przekonałam się gdzie moje miejsce
Dwa dni temu zostałam zaproszona na obiad do rodziny znajomego Sudańczyka. Znajomy jest wykształconym człowiekiem, pracuje z międzynarodowej organizacji, ma kontakt z Europejczykami.
Przyjechaliśmy, weszliśmy na podwórko, zostałam przedstawiona całej rodzinie. Mój znajomy wszedł do pierwszego pomieszczenia, ja podążyłam za nim. Ale zanim przekroczyłam próg powiedziano mi "la, la, la", czyli nie nie nie, to jest pomieszczenie dla mężczyzn. Ty jesteś kobietą więc powinnaś jeść z kobietami. Pokornie wycofałam się i poszłam do kobiet.
Oczywiście wiedziałam, że są dwa pomieszczenia, jedno dla kobiet, drugie dla mężczyzn i jedzą oddzielnie. Ale sądziłam, że będzie jak dotychczas, czyli potraktują mnie na równi albo zrobią wyjątek i będziemy jeść razem. Nic z tych rzeczy.
Kobiety ani słowa po angielsku, ja znam liczebniki i parę innych przydatnych w podróżowaniu słów arabskich i koniec. Znajomy był na tyle uprzejmy, że towarzyszył mi przez jakiś czas i tłumaczył. Ale potem przyniesiono obiad do pomieszczenia dla mężczyzn i poszedł sobie.
Zostałyśmy same. Popatrzyłyśmy na siebie, potem nastąpiły jakies próby porozumienia się i koniec.
Dostałyśmy obiad dopiero wtedy, gdy część męska rodziny skończyła posiłek. Chyba nie podobało mi się.....
Drugie zdarzenie miało miejsce wczoraj. Mój znajomy Sudańczyk zażywa cos, co oni nazywają safą. Jest to mieszanka tytoniu z czymś, co nie do końca zrozumiałam. Lekko wilgotne. Działa mniej więcej jak trawa. Formuje z tej mieszanki małą kulkę i wkłada ja za dolna wargę. Substancja ta przenika do krwioobiegu, rezultaty widoczne po 5 minutach. Dostałam jedna kulkę do spróbowania. Wtedy jeszcze nie znałam miejscowej nazwy. Chciałam dowiedzieć się więc jak to się nazywa i gdzie mogę kupić. Nie chcieli mi powiedzieć. Po południu mój znajomy wybierał się po kolejna porcje. Chciałam iść z nim, ale usłyszałam, ze to nie miejsce dla kobiet. Dla mnie szok. Po kilkuminutowej dyskusji obraziłam się i poszłam sobie. Wieczorem przechadzając się po mieście spytałam kogoś na ulicy jak się to nazywa i powiedzieli mi bez problemu.
A safa jest całkiem fajna:-))
2.04.2004, Morze Czerwone
Wreszcie dotarłam nad Morze Czerwone. Trochę jestem rozczarowana, żeby gdzieś popływać trzeba wypłynąć w morze.
Ale za to po raz pierwszy od 2 tygodni jadłam obiad używając noża i widelca. Nawet nie wiedziałam, że to może sprawiać przyjemność.
Wczoraj przyjechałam do Port Sudan. Od razu widać kto wybudował miasto. Zabudowa w stylu kolonialnym, ale wszystko strasznie zniszczone. W hotelach pokoje z łazienkami, normalne toalety, materace sprężynowe... Tylko ludzie beznadziejni.
Wcześniej byłam w Sawakin, dawnym porcie Sudanu zbudowanym na wyspie z rafy koralowej. Pierwsze skojarzenie - tak musiała wyglądać Warszawa po II wojnie światowej. Wszystko popadło w ruinę, stosy gruzów, gdzieniegdzie pozostały fragmenty murów i można sobie wyobrazić jak to miasto wyglądało w XIX wieku, tym bardziej, ze pozostało sporo fotografii. W Sawakin jest małe, prywatne muzeum, jego właściciel zbiera stare przedmioty, fotografie, można się sporo dowiedzieć. Jeszcze gorsze wrażenie sprawia dawna zabudowa na ladzie. Po gruzach pałętają się bezdomne koty, psy...Czasami ludzie cos dobudowali, cos wzmocnili, ogrodzili, postawili furtkę i tam mieszkają. Rząd przeznaczył pieniądze na odbudowe Sawakin, już nawet rozpoczęły się prace, za 2-3 lata to miasto odżyje. Już teraz obcokrajowcy płacą 1500 SD, czyli ok. 6$ za wejście.
Za mną też pierwsze spotkanie z security police, właściwe to już zaczynam się przyzwyczajać do ich obecności. Będąc w Kassali na wschodzie, blisko granicy z Erytrea, siedziałam gdzieś na skwerku pijąc wodę i robiąc zdjęcia. Nie mam oczywiście pozwolenia na fotografowanie bo z jednej strony nie chciało mi się tego załatwiać (sporo ludzi przejechało przez Sudan w ogóle nie pytani o pozwolenie), a z drugiej nie miałam ochoty płacić kolejnych 20 $ za papier. Po jakimś czasie pojawił się gość na motorze w ciemnych okularach i pokazywał żebym siadła z tylu i gdzieś pojedziemy. Ponieważ pokazałam, ze nie rozumiem o co chodzi więc zawołali farmaceutę z pobliskiej apteki, który mówił po angielsku i wyjaśnił mi, że ten pan jest z bezpieki i zaprasza mnie na przesłuchanie. Powiedziałam im, żeby przyszli do hotelu jak chcą ze mną rozmawiać. No i przyszli. Czworo. W tym jeden mówiący po angielsku. Obsługa hotelu była wystraszona bardziej niż ja. Przejrzeli travel permit, paszport, zażądali photography permit. Powiedziałam im, ze w Chartumie powiedzieli mi, ze już go nie potrzebuje. I zaczęło się. Rozmawiali ze sobą z pół godziny, dzwonili gdzieś, w końcu stwierdzili, ze musza już iść, ale wrócą. Na szczęście nie wrócili. Ale przez następne dni nie afiszowałam się z aparatem. W ogóle to musze ie. z nim ukrywać, bo co jakiś czas ktoś podchodzi i mówi, że czegoś nie mogę fotografować.
Proszę nie przysyłajcie załączników przez ten czas kiedy jestem w Sudanie. I nie używajcie polskich znaków w mailach.
8.04.2004, Wad Medani
Jestem w Wad Medani, w mieście aptek. Co drugi punkt handlowo- usługowy to apteka. W Port Sudanie z kolei wszędzie można było palić fajki wodne. Czasami to jest tu strasznie dziwnie. Ale ja chyba zadziwiam ich jeszcze bardziej. Praktycznie tylko w Chartumie nikt nie patrzył na mnie jak na małpę w zoo i nie wołał kawajiaa, co znaczy obcokrajowiec, białas etc. Ktoś mi kiedyś próbował wmówić, że to pozdrowienie, ha, ha, ha...Ale to słowo poznałam zanim wylądowałam w Sudanie.
Już jestem trochę zmęczona odkrywaniem nowych lądów. Jest strasznie gorąco, ponad 45 stopni. Z hotelu wychodzę rano i po południu. Miedzy 12 a 16 usycham w hotelu. Jeśli w tym czasie wyjdę to od razu zamienię się w kropelkę potu. Ale są jakieś anomalie pogodowe. Wczoraj na wschodzie padał deszcz, dzisiaj podobno padało w Sennarze (kolejny punkt mojej podróży). Marzy mi się wyspa z palmami i lody....
Co do Sennaru, to jutro tam jadę, ale nie wiem czy nie będę musiała wrócić do Wad Medani, nie wiem jak z hotelami. Już tutaj było ciężko. Generalnie w Sudanie niewiele hoteli jest oznaczonych po angielsku, czasami jest trudno mi wytłumaczyć czego szukam. A widely spoken english nie zawsze funkcjonuje.
Z Sennaru jadę do wsi zwanej Shinjia i tam PODOBNO jest siedziba Dinder National Park. Wiadomość nie potwierdzona. Do samego parku jest stamtąd jeszcze ze 100 km. W ogóle ten Dinder do dla wszystkich Sudańczykow jakiś Mars. Pierwsze reakcja - to w ogóle nie rozumieją o czym mówię. Potem pokazuje mapę i dopiero wtedy cos kojarzą. Ale wtedy z małpy przeistaczam się w szympansa albo jeszcze jakieś inne stworzenie.
W Port Sudanie zrobiłam eksperyment i nie zarejestrowałam się na policji. Do przyjazdu do PS zawsze ktoś to za mnie robił, więc nie było uciążliwe. A w PS byłam tak zmęczona, że nie chciało mi się, a w hotelu nie pytali. I nic się nie stało. Dzisiaj, po przyjeździe do WM, postanowiłam być politycznie poprawna i od razu poszłam odwiedzić posterunek policji. Ale gość w ogóle nie wiedział o co mi chodzi, musiałam tłumaczyć co ma zrobić, gdzie przybić pieczątkę. Więc chyba zrezygnuje w ogóle.
18.04.2004
Dzisiaj nie działa spacja, więc może się ciężko czytać ;-)))
Powoli wszystko się rozsypuje, rozkleja, rozwiązuje, rozkłada, znak, że zbliża się koniec. Do tej pory żyłam sobie tym, co przyniesie dzień, i nagle okazało się, że muszę coś zaplanować.
Tak więc pojutrze ruszam na północ, po raz drugi. Okazuje się bowiem, że łatwiej i taniej przejechać przez Chartum, żeby dotrzeć do miejsca oddalonego o ok. 300km od siebie. Tak więc zrobię ok.600km, ale zaoszczędzę na czasie i kasie. I spotkam się ze znajomymi.
Nie uda mi się też dotrzeć na południe, a szkoda. Poza główne miasto nie mogłabym się ruszyć, a przelot kosztuje300$, tyle co wielbłąd. Więc chyba lepiej wydać kaskę na wielbłąda, czyż nie???
Potem jeszcze ruszę w góry Nuba i powrót, niestety.
Dziękuje wszystkim za życzenia świąteczne. Mnie zupełnie święta wyleciały z głowy....spędziłam je w Dinder NP tropiąc lwy. Niestety widziałam tylko ślady. Ale było super, trochę zieleni, zimno w nocy, mnóstwo zwierząt i ptaków. Wreszcie odpoczynek od kurzu i pustyni.
28.04.2004
Witam już z Warszawki!
Wróciłam nieco wcześniej niż zamierzałam i dość niespodziewanie, nawet dla mnie samej.
Ale do rzeczy. Jako że wróciłam więc nadszedł czas refleksji i podsumowań. Określając wyjazd jednym słowem mogę powiedzieć, że było wyjątkowo. Zagłębiając się w szczegóły - było wyjątkowo z wielu powodów. Po raz pierwszy pojechałam sama i to rzeczywiście przekłada się na jakość podróżowania. Poznaje się dużo więcej ludzi, dużo więcej można zaobserwować, dostrzec, poczuć. Po drugie jest to jeden z niewielu krajów, po którym nie ma żadnego przewodnika (w Africa on shoestring LP jest część poświęcona Sudanowi, ale informacji jest tam niewiele) więc musiałam naocznie i namacalnie przekonać się co, jak i gdzie. Czasami było to meczące, ale w większości wypadków fascynujące. Po trzecie był to wyjazd, pierwszy po wielu latach, kiedy nie musiałam liczyć się z czasem, więc kiedy miałam ochotę jechałam dalej, kiedy podobało mi się w jakimś miejscu to zostawałam tam dłużej, żyłam tym, co przyniesie dzień. Odpoczynek od pogoni za wszystkim w Polsce.
A jaki jest Sudan? Wieloetniczny i kolorowy, raj dla antropologów. Chociaż ze względu na konflikty wewnętrzne trudno wszędzie dotrzeć. Kilka miesięcy przed moim wyjazdem do Sudanu między walczącymi stronami na południu kraju podpisane zostało porozumienie na 6 lat. W czasie mojego pobytu tam rzeczywiście nic się nie działo, ale "opieka" security police jest niezwykle uciążliwa. To był jeden z powodów mojego wcześniejszego powrotu i rezygnacji z dotarcia na południe kraju.
Nie widziałam też wyścigów wielbłądów, chociaż już byłam tak blisko...
Sudan to przede wszystkim ludzie, niezwykle otwarci, przyjaźni, pomocni. Uśmiechnięci i ciekawi świata, chociaż zmęczeni sytuacją polityczną. W żadnym innym kraju nie czułam się też bardziej bezpiecznie. Nigdy nie miałam obaw o swój bagaż czy dokumenty lub pieniądze. Podróżowało się też dużo łatwiej i szybciej niż przypuszczałam.
Północna część Sudanu to pustynia. Ja byłam 2 miesiące przed rozpoczęciem pory deszczowej. Temperatury dochodziły do 45 st. C. Nawet nie sądziłam, że można poczuć różnicę między temp. 40 a 45 st;-))
Na początku trudno było też przyzwyczaić się do jedzenia rękami, z kolei dzień po powrocie nieporadnie posługiwałam się nożem i widelcem.
Generalnie było super i jestem niezwykle zadowolona:-))))))))))))))))))))))))
Przesyłam buziaki i do zobaczenia wkrótce,
Anka