Get Adobe Flash player

Historia pokazów na Wielkim Ekranie kinowym

2006.04.02 - UGANDA i RWANDA - Murchison, Margherita i Muhabara - Mariusz Jachimczuk

Z opuszczeniem Europy mieliśmy problem. Najpierw zamarzł samolot Lot'u, później samolot do Amsterdamu spóźnił się... Nocowaliśmy i dopiero dziś w południe opuściliśmy Europę, dolecieliśmy do Nairobi a później do Kampali. Jest bardzo ciepło i wszyscy dziwnie patrzą się na nas, gdy nosimy polary i chodzimy w butach górskich.

Teraz jesteśmy w Backpakers hostel w Kampali - to ten ze slajdów Iwonki i Jurka :-) Pijemy piwo i szykujemy sie do podróży w interior. Pierwsze wrażenia z Ugandy bardzo pozytywne - nikt tu się nie spieszy, wszyscy żyją na luzie i są bardzo mili:-)

Ruwenzori, 07.02.2005

Dziś zeszliśmy z gór. Przez 8 dni byliśmy w zupełnie innym świecie, jak w bajce. Góry Ruwenzori są niesamowite:-) Krajobrazy przepiękne i niespotykane nigdzie indziej. Roślinność niewyobrażalna - każdego dnia inna, piękna, zielona - bardzo dużo porostów, olbrzymie starce i lobelie.

Pogoda dała w kość - przez pierwszy dzień mieliśmy straszny skwar - szliśmy przez las deszczowy, drugiego dnia 7 godzin deszczu zmoczyło nas tak bardzo, że spałem w mokrym śpiworze, trzeciego dnia juz nie padało, ale szliśmy w woderach przez bagna - nocowaliśmy na 4000 m z widokiem na ośnieżone szczyty Ruwenzori, a wieczorem grad... Udało nam się zdobyć najwyższy wierzchołek - Margeritę - 5100 m. Była to duża przygoda, pierwszy raz w rakach, z czekanem i na linie:-) Strasznie wiało, cały czas niesamowite widoki. Jak na Góry Księżycowe - deszczowe - mieliśmy b. dobrą pogodę - było sporo słońca. Żal je opuszczać... To zdecydowanie jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie - i jeszcze niezadeptane...

Teraz już czas na inne atrakcje - czas poczuć klimat Afryki :-) Dziś wieczorem przejechaliśmy do Fort Portal - małego miasteczka na zachodzie Ugandy. Jechaliśmy matatu (busik) które zabiera 14 osób ale pomieściło się ponad 20:-) Pokręcimy się tu jakieś 2 dni i jedziemy dalej...

ps. wszędzie znajduję ślady Iwony i Jurka i ks. Gardyny :-)

Virungas, 11.02.2005

Jesteśmy w Ruhengeri, małym miasteczku na północy Rwandy. Tutaj rozgrywała się akcja filmu Goryle we mgle :-)

Po opuszczeniu gór Ruwenzori pojechaliśmy do lasu deszczowego Kibale - tam szukaliśmy szympansów. Na początku musieliśmy użyć wyobraźni - szympansy siedziały sobie w koronach drzew, a my widzieliśmy tylko czarne obiekty. Na szczęście jeden zszedł na ziemie i rozłożył się jakieś 10 metrów od nas. Przeciągał się i wylegiwał, zupełnie ignorując 5 podnieconych białasów. Przyglądanie się jego twarzy przez teleobiektyw było dużym przeżyciem.

Następnego dnia odwiedziliśmy lokalny market i najpierw matatu a później przeładowanym do granic możliwości autobusem jechaliśmy w kierunku granicy z Rwandą. Podróż była ciężka, gorąco i strasznie ciasno, dodatkowo autobus zgubił czyjś bagaż i wszystko to trwało w nieskończoność.

Po dojechaniu do Kabale, rano, przed przekroczeniem granicy pojechaliśmy nad jezioro Bunyoni - Pierwsze wrażenia średnie - po prostu jezioro, z lokalesami pływającymi w fajnych dłubankach. Jednak gdy wjechaliśmy na jedno ze wzgórz widok był jak z bajki. Olbrzymie jezioro wypełniające kilka dolin, z licznymi wyspami, a w oddali widok na wulkany Virungas. Piękne miejsce.

Później granica - a tu niespodzianka - widzimy 2 białasów w wieku ok. 50 lat. Po chwili jeden z nich pyta się po polsku która to kolejka dla wyjeżdżających. Była to para Polaków z Warszawy :-)

Po załatwieniu formalności wizowych i 2 godzinnym oczekiwaniu aż matatu będzie pełne ruszyliśmy do stolicy - Kigali. Pierwsze wrażenia z Ruandy bardzo pozytywne - kraj niekończących się gór. Są one porośnięte lasem lub rozciągają się na nich uprawy m.in. herbaty. Drogi jak na Afrykę bardzo dobre - ruch w przeciwieństwie do Ugandy prawostronny. Kolejne dni pokażą więcej pozostałości po Belgii, na każdym, kroku będziemy słyszeć bonjoure (nie wiem jak się pisze!!!), a do frytek podadzą mi majonez:-)

Sama stolica to nieduże miasto, położone na wzgórzach, z kilkoma nowoczesnymi budynkami. Spędzamy tam kilka godzin załatwiając formalności, później ruszamy do Ruhengeri. Droga podobna do tej z granicy, bardzo dobra, z widokami na zielone góry.

W Ruhengeri i okolicach spędzamy 3 dni. W niedziel wybieramy się na tropienie goryli górskich, jutro planujemy pojechać nad jezioro Kiwu - czyli tuż pod granice z Kongo. Dziś cały dzień leczyliśmy się z wczorajszego obiadu ;-) Chodziłem też trochę po miasteczku, pięknie położone, wokół 5 wulkanów o wysokości powyżej 3000 m. Ludzie w Ruandzie chyba rzadziej widzą turystów, częściej zaczepiają - mniej panikują na widok aparatu fotograficznego. Problemem jest komunikowanie się - prawie nikt nie mówi po angielsku, ale jakoś dajemy sobie rade:-) Na razie też nie widać śladów ludobójstwa, które było tutaj dokładnie 10 lat temu. Jedynie rolnicy idący na pole z motykami przypominają mi tę straszną tragedię.

Kampala, 14.02.2005

Na gorylach było niesamowicie. baby gorylki chodziły nawet 2 metry od nas - musieliśmy wycofywać się. Samiec był gigantyczny (200 kg), walił się w piersi i bawił się z małymi. Później położył się spać, ale co chwile czujnie otwierał oczy i sprawdzał czy rodzince nic się nie stało... Matka karmiła małego, później przytulała go, bawiła się z nim. Niesamowite przeżycie. No i siedzący silverback z zamyślonym wzrokiem. Czym mija więcej czasu tym bardziej jest to dla mnie niezwykle.
Nie ma teraz czasu pisać zaraz jedziemy do Murchinson Falls.

ps. trochę czuje się jakbym spotkał krasnoludki.

Jinja, 17.02.2005

Jesteśmy w Jinja, jest to miasto nad Jeziorem Wictorii, tutaj rozpoczyna swój bieg Nil, stąd płynie 6500 kilometrów aż do Morza Śródziemnego.

W Ruandzie zobaczyliśmy goryle, nadal myślimy o tym spotkaniu, to było coś niesamowitego. Wieczorem wróciliśmy do Ugandy, do Kampali. Z Ruandą rozstawałem się ze smutkiem - to piękny i ciekawy kraj - dużo jeszcze zostało do zobaczenia...

W poniedziałek rano ruszyliśmy do Murchison Falls - to park narodowy otaczający słynny wodospad na Nilu. Wodospad jest imponujący, cała rzeka wpada do gardzieli o 6 metrowej szerokości. Wspaniale miejsce do penetrowania - niezliczone punkty widokowe - to jedno z najfajniejszych miejsc w Afryce.

Następnego dnia pojechaliśmy na safari, 4 godziny jeździliśmy po parku samochodem. Głównie jeździ się po terenie delty czyli pomiędzy Victoria Nil a Albert Nil. Widzieliśmy słonie, antylopy, żyrafy, hipcie, jednego lwa i sporo ptaków. Co mnie zaskoczyło nie ma tu zebr. W porównaniu do Serengeti (w którym byłem 5 lat temu) Murchison wypada słabo ale i tak nam się podobało. Po poludniu byliśmy na wycieczce łodzią do wodospadu. Zbliżając się do wodospadu czuje się coraz silniejszy prąd i coraz głośniejszy huk z wodospadu... Najfajniejsze jest jednak obserwowanie zwierząt nad brzegiem, jest ich sporo, najwięcej krokodyli i hipopotamów, czasem spragnione słonie i dużo ptaków.

Dziś od rana wracaliśmy z Murchison Falls, najpierw wstąpiliśmy do rezerwatu szukać szympansów (ponownie ale w innych warunkach i za darmo:-), pozniej do Kampali i wreszcie do Jinja. Praktycznie cały dzień w samochodzie. Jutro ostatnia duża przygoda, rano wyruszamy na rafting po Nilu. Ponad 30 kilometrów pontonami. Podobno to jedno z najlepszych miejsca na świecie na rafting - z miejscami o 5 - najwyższej skali trudności.

Pozdrawiam serdecznie
Mariusz

javlist.net