Get Adobe Flash player

Historia pokazów na Wielkim Ekranie kinowym

2005.04.17 - Ruwenzori - Góry księżycowe - Iwona i Jurek Maronowscy

Ruwenzori - Góry Księżycowe

Wędrówka po górach Ruwenzori wymaga oddzielnego opisu, gdyż wiele osób jest zainteresowanych, tym trzecim, co do wysokości masywem górskim Afryki. Ruwenzori, zwane w Ugandzie Rwenzori, co oznacza w językach Bantu góry deszczowe, były po raz pierwszy wzmiankowane przez Ptolemeusza 1800 lat temu, jako śnieżne góry, z których wypływa Nil. Ptolemeusz nazwał je Górami Księżycowymi, co dobrze odzwierciedla fakt, że szczyty łatwiej dojrzeć w świetle księżyca, niż w dzień, gdy masyw prawie zawsze skrywa się w chmurach. Istnienie gór Ruwenzori pozostawało legendą przez wiele wieków. Pierwszy Europejczyk zobaczył w oddali śnieżne szczyty Ruwenzori dopiero w 1888 roku. Ruwenzori to nie wulkany, jak Kilimandżaro, Mt Kenya i Mt Elgon, lecz góry zrębowe ze wspaniałymi, głębokimi dolinami i licznymi górskimi graniami, swoją rozległością porównywalne z Tatrami. Pada tu bardzo często deszcz, a chmury otulające szczyty i mgła aż po dno doliny to zjawiska prawie codzienne.

Do dziś góry pozostają bardzo trudno dostępne, trzeba się wiele dni przedzierać przez lasy i bagna, by dotrzeć do partii szczytowych, niewiele osób się tu wybiera, a jedyna istniejąca ścieżka jest bardzo skromna. My w czasie siedmiodniowej wędrówki spotkaliśmy tylko dwójkę innych turystów.

Po przyjeździe do Ugandy rozpoczęliśmy szukanie butli z gazem do naszej kuchenki turystycznej. Wcześniej wszyscy twierdzili, że w Ugandzie gazu nie dostaniemy. Wędrując od sklepu do sklepu w Kampali, wszystko znaleźliśmy. Kuchenki gazowe można kupić w sklepach sportowych w pobliżu Ambassador House przy Kampala Road w centrum miasta. Gaz do bleuet-a jest dostępny w dwóch supermarketach Shoprite oraz w supermarkecie Uchumi w kompleksie handlowym Garden City. Mając już butle z gazem udaliśmy się do głównego biura Uganda Wildlife Authority w Kampali, aby wykupić wstęp do parku narodowego.

Wstęp do Rwenzori Mountains National Park jest drogi, 480 USD od osoby za 7 dniowy trekking główną trasą Bujuku-Mubuku. Daje to prawo do spania w górskich chatkach, dostaje się przewodnika, rangersa z karabinem i radiostacją oraz po dwóch tragarzy na osobę. Nam w ramach zapłaconej kwoty, dano 6 tragarzy, pomimo, że bagażu mieliśmy łącznie na półtora tragarza (jeden tragarz może nieść max 20 kg), więc nasza wyprawa liczyła 10 osób i nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Dwóch tragarzy niosło nasze rzeczy, a pozostali tragarze nieśli węgiel i żywność, które częściowo zostawiali w chatkach dla kolejnych wypraw. Wędrówka po Ruwenzori bez oficjalnego przewodnika jest nielegalna, niemożliwa na głównej trasie Bujuku-Mubuku, zaś na innych trasach, jest to przedzieranie się przez dziewiczy las bez ścieżki i przecinanie sobie drogi maczetą. Dowiedzieliśmy się, że można wybrać się na inne trasy, lecz jest to bardzo trudne, czasochłonne, mozolne i raczej droższe. Bardzo rzadko ktokolwiek się na to decyduje. My nikogo takiego nie spotkaliśmy ani nawet nie znaleźliśmy takiej relacji w internecie. Ruwenzori leży na granicy z Kongo, do 2001 roku park był zamknięty ze względu na ukrywających się w lasach rebeliantów, których teraz już podobno nie ma, ale jak twierdzą miejscowi, nigdy żadnemu turyście nic się tu złego ze strony miejscowych nie stało.

Dotarliśmy do Kasese u podnóża gór. Miasteczko jak z dzikiego zachodu, szerokie prostopadłe uliczki pokryte czerwoną ziemią i parterowe domy. Tani i wygodny nocleg w hoteliku Virina Garden. Właściciel hotelu bardzo się ucieszył, gdy dostał od nas majowy numer miesięcznika Góry, gdzie hotel Virina Garden jest rekomendowany przez księdza Krzysztofa Gardynę w artykule o Ruwenzori. Szkoda tylko, że po Polsku, więc nie mogli nic zrozumieć. To była niedziela, 13 czerwca, dzień meczu Anglia-Francja w ME w piłce nożnej, a relacja na żywo w telewizji wywoływała olbrzymie emocje wśród zgromadzonych w hotelowym pubie kilkudziesięciu Ugandyjczyków. Dopiero po zakończeniu meczu można było spokojnie pójść spać.

Rano przejechaliśmy taksówką kilkanaście kilometrów do wioski Nyakalengija 1650m. Tu kończy się droga i zaczyna szlak pieszy. Znajdują się tu również budynki parku narodowego, miejsce gdzie spotykamy się z przewodnikiem i resztą grupy. Rozdzielone zostały nasze bagaże, Jurek zostawił sobie plecak ze sprzętem fotograficznym, a Iwona wędrowała bez obciążenia. Zanim wyruszyliśmy odbyliśmy 3 krótkie rozmowy podczas, których poinformowano nas o trasie, konieczności zabrania kaloszy i zostaliśmy zapoznani ze wszystkimi zasadami trekkingu. Tragarzy zwykle w ciągu dnia nie widzieliśmy, rano zabierali bagaż i wędrowali swoim tempem do następnego noclegu. Przewodnik Fred Bosco i rangers nie odstępowali nas za to ani na krok. Wędrowali z nami przez wszystkie dni, przy czym rangers zawsze chodził za nami. Ciekawe było to, że rangers odbywał wędrówkę w Ruwenzori pierwszy raz, bo wcześniej obsługiwał turystów w Queen Elizabeth National Park (park sawannowy, gdzie żyją słonie, lwy, antylopy itp.), dzięki czemu dowiedzieliśmy się dużo ciekawych informacji o samym parku, pracy rangersa i życiu zwierząt. Na szczęście Fred w przeciwieństwie do rangersa był doświadczonym przewodnikiem, pokazywał nam różne rośliny i podawał ich nazwy, z łatwością pokonywał bagna i z dużą cierpliwością znosił wszystkie nasze postoje, podczas których robiliśmy dużo zdjęć. Był też bardzo pomocny dla Iwony przy pokonywaniu stromych podejść i stromych zejść. Wieczorami tragarze rozpalali ognisko i gotowali posiłek dla siebie, przewodnika i rangersa. Podstawę posiłku stanowiła kasawa w postaci białego proszku, który był mieszany z gorącą wodą i z tego tworzyła się pożywna papka.

Dzień pierwszy
Pierwszą godzinę wędruje się przez wioskę wśród pól, a potem wchodzi się w wiecznie zielony, równikowy las. Ścieżka wznosi się głęboką doliną, której zbocza porośnięte są lasem wysoko, wysoko, aż po same chmury. Co pewien czas naszą ścieżkę przecinają szerokie ścieżki mrówek safari, albo mrówek czerwonych. Za każdym razem więc, gdy chcemy się zatrzymać musimy spojrzeć pod nogi. W kilku miejscach przewodnik wskazuje nam szerokie przecinki wygniecione w podszyciu leśnym przez słonie. Podszycie jest tak gęste, że bez maczety nie da się zejść ze ścieżki. Drzewa pokryte są mnóstwem pnączy i lian. Fragment ścieżki pokonujemy przez zagajnik wielkich paproci, w którym z powodzeniem można się ukryć. Ciekawym zwierzakiem, którego można tu zobaczyć jest kameleon, ale trzeba poprosić przewodnika, aby nam go pokazał, bo nasze niewprawne oko nie wyśledzi dobrze zamaskowanego kameleona. Przekraczamy kilka strumyków, a potem wspinamy się granią pomiędzy dolinami dwóch strumieni do chatki Nyabitaba 2650m. Chatka jest malutka, pokryta blachą, drewniane prycze, brak okna, więc decydujemy się na nocleg w namiocie. Trzy metry od namiotu rozłożył się na noc, ukryty w krzakach z bronią w ręku, nasz rangers. W nocy towarzyszyły nam odgłosy świerszczy i cykad. Rano był słoneczna pogoda i rozpościerał się ładny widok na szczyty Portal.

Drugi dzień to przejście mostem wiszącym nad rzeką Bujuku, a następnie wędrówka przez las bambusowy w górę doliny. Do rzeki schodziliśmy bardzo stromo wśród gęstej roślinności, czasami po drewnianych drabinkach, które umożliwiały pokonanie najtrudniejszych odcinków. Las bambusowy się po pewnym czasie kończy, a zaczyna las wrzoścowy. To są wrzosowiska, tyle że w formie kilkumetrowej wysokości drzew całkiem pokrytych delikatnymi kremowo - zielonymi porostami i grubą warstwą mchów. Coś nieprawdopodobnego! Wśród wrzośców coraz częściej pojawiają się lobelie i starce. Roślinność bardzo dziwnie wygląda i jest niepodobna do jakiejkolwiek innej strefy roślinnej na świecie. Zaczyna padać deszcz. Docieramy do John Matte hut 3380m, sympatyczna chatka na polanie wśród przedziwnych roślin. Gdy deszcz ustaje, przejaśnia się, a nad nami widzimy strome, skaliste turnie w różnych kierunkach. W oddali na chwilę pojawia się widok na lodowiec płaskowyżu Stanley'a. Poniżej chatki płynie malownicza rzeka.

Dzień trzeci. Zakładamy już nie buty górskie, lecz rybackie wodery, czyli gumowce do pachwin i wkraczamy w świat bagien -bagna Lower Bigo Bog i Upper Bigo Bog. Bagna pokryte są kożuchem roślin, grubą warstwą mchów i są na nim wysokie kępy traw. Zwykle albo staje się na roślinach, albo noga zapada się do kostek w wodę, ale czasem wpada się do łydki albo za kolano w lepkie błoto. Gdy wpadnie jedna noga, pół biedy. Kiedy wpadną obydwie, trudno się wydostać. Często pod kożuchem roślin płynie strumień. Trzeba uważać, gdzie się stawia nogę. Lower i Upper Bigo Bog to przedziwne rośliny i mozolna wędrówka. Lobelie i senecje tworzą tu niezwykłe krajobrazy. Potem, 3 dni później przekonamy się jednak, że bagna w sąsiedniej dolinie Mubuku są jeszcze głębsze i trudniejsze do pokonania. Bagno wypełnia całą dolinę i wspina się na zbocza, gdzie jest tzw. wiszącym bagnem. Na zboczach jest mniej bagniście i rośnie przepiękny las, lecz trzeba pokonywać leżące pnie drzew, strome skały i śliskie
 korzenie i kamienie, na których bardzo łatwo się poślizgnąć i upaść, więc wędrówka jest równie trudna. Nie ma łatwej drogi. Po pokonaniu obu bagien wspinamy się na wzgórze, z którego rozpościera się widok na Upper Bigo Bog i całą dolinę Bujuku. Wreszcie  docieramy do górskiego jeziora Bujuku. Przepiękne widoki, nad jeziorem górujące strome ściany górskie, wyżej lodowce grupy Mt Speke i Mt Stanley. Roślinność to głównie las starców, czyli kilkumetrowej wysokości maczugi zakończone pióropuszem liści. To już strefa afro - alpejska. Za jeziorem jeszcze trochę bagien i wreszcie chatka Bujuku 3977m. Ból głowy związany z chorobą górską ustępuje po dwóch godzinach. Nocujemy w namiocie, gdyż chatka lichutka, dziurawa i przewiewna. W nocy już może łapać mróz.

Dzień czwarty rozpoczynamy też w woderach, ale umawiamy się z tragarzami, że jak skończą się bagna zaczekają na nas i będziemy mogli wtedy zmienić kalosze na buty górskie. Znowu wspinamy się bardzo stromo wśród przepięknych starców i żeby wydostać się na niewielką przełączkę, która jest doskonałym punktem widokowym na jezioro Bujuku w dole i śnieżne szyty nad głowami, ostatni odcinek pokonujemy po metalowej drabinie kilkumetrowej wysokości.  Po godzinie wspinaczki jesteśmy ponad pasem bagien i kolejne dwa dni będziemy chodzić po wysokogórskich ścieżkach i skałach. Wspinamy się stromo do stóp najwyższego masywu Mt Stanley ze szczytem Margherita 5109m. Niestety szczyty chowają się w chmurach. Miejsce senecji i lobeli zajmują krzaki nieśmiertelników, a wyżej już tylko wędrówka wśród skał porośniętych czarnymi porostami. Docieramy do Elena hut 4540m. To jest baza dla wyjść na główny wierzchołek. Wokoło już tylko mchy i porosty, duże głazy - krajobraz polodowcowy. Nagle chmury się rozstępują i widać dwa lodowce powyżej chatki. Strzeliste skalne turnie we wszystkie strony. Nie nocujemy w Elena hut, schodzimy do przełęczy Scott Elliot i do doliny Kitandara, której zbocze to kilkusetmetrowa pionowa ściana. Dolina Kitandara schodzi do Kongo, nie ma tu zasięgu radiostacja naszego rengersa. W dali toną we mgle równikowe lasy Kongo. Docieramy do jezior Kitandara, okolica znów porośnięta wspaniałą roślinnością, wielkie starce i lobelie, wśród których fruwają kolorowe ptaszki. Nad brzegiem jeziora chatka Kitandara 4027m. Chatka jest na tyle duża, że we wnętrzu rozbijamy namiot. Ze względu na bliskość Kongo nasz rangers znowu śpi tuż przy namiocie z karabinem gotowym do wystrzału.

Dzień piąty jest najważniejszy, gdyż wybieramy się na szczyt Mt Baker 4843m, doskonały punkt widokowy na większość szczytów Ruwenzori, położony w środku masywu. Towarzyszy nam tylko przewodnik Fred, a rangers i tragarze mają dzień odpoczynku. Poranek dość pogodny, ale po dwóch godzinach gęsta chmura wchodzi z nizin Kongo. Resztę dnia wędrujemy w gęstej mgle. Pierwsze 1,5 godziny to wspinaczka po niemalże pionowej ścieżce, która wyprowadza od jeziora Kitandara na Freshfield Pass 4280m. Im wyżej wchodzimy, tym jest mniej roślin, krajobraz polodowcowy. Wygładzone skały, mchy i porosty. Musimy skakać z jednej skały na drugą, pokonywać śliskie, skalne kominy. Wędrówka jest trudna i mozolna a dodatkowo wysokość daje się nam we znaki. Brak tchu. Wspinamy się ponad lodowiec Edwarda w masywie Mt Baker. W końcu szczyt z tabliczką. Niestety mgła. Na szczycie resztki śniegu, jest dość ciepło. Czekamy godzinę, ale chmura nawet gdy się jakby rozwiewa, pozwala spojrzeć co najwyżej kilkaset metrów. Musimy schodzić. Godzinę przed zmierzchem, gdy jesteśmy już na 4300m i docieramy z powrotem na przełęcz nagle chmura rozstępuje się i w świetle czerwonego, zachodzącego słońca, możemy podziwiać wspaniałe szczyty i przyczepione do nich lodowczyki. Senecje porastające całą przełęcz w kolorze ciepłej zieleni wyglądały bajkowo, a nektarniki siadały na kwitnące senecje i piły z nich nektar.  Schodzimy już o zmierzchu ponownie do chatki Kitandara. Rangers i tragarze zaniepokojeni naszą długą nieobecnością wychodzą nam na przeciw. Witają nas z wielką radością.

Dzień szósty zaczyna się ładnie. Ponownie wspinamy się na Freshfield Pass. Nasz rangers łączy się radiostacją, informuje, że wszystko w porządku i zgodnie z planem. Zakładamy wodery i rozpoczynamy zejście stromo w dolinę Mubuku. Zaczyna padać deszcz i leje intensywnie przez cztery godziny. Najpierw ześlizgujemy się po mokrych, pionowych skałach, a dalej zjeżdżamy razem z błotem wiszących bagien wśród wspaniałej roślinności. Wielokrotnie wpadamy w błoto za kolana. Docieramy pod nawis skalny i postanawiamy przeczekać, aż mgła się rozstąpi. Po godzinie pogoda się poprawia i możemy podziwiać strome ściany otaczające nas ze wszystkich stron. Wędrujemy wzdłuż pionowej, skalnej ściany. Mijamy schron skalny Bujongolo, wykorzystywany jako baza przez wyprawę księcia Abruzji w 1906 roku, wyprawę pierwszych zdobywców Ruwenzori. Dalej ścieżka jest jeszcze bardziej błotnista i bardzo stroma. Momentami by uniknąć wędrówki po grząskim bagnie wędrujemy dnem wartko płynących strumieni. Czasami zjeżdżamy razem z wodospadem po stromych skałach, czasami zjeżdżamy z błotem trzymając się lian i gałęzi lub zsuwamy się po drewnianych drabinkach, balach, poręczach, które były ustawione w miejscach gdzie "brakowało ścieżki". Roślinność coraz bardziej bujna, pojawia się znów las wrzoścowy. Docieramy do podmokłej, trawiastej polany na końcu której jest Guy Yeoman hut 3260m. Nieopodal chatki płynie duża już w tym miejscu rzeka Mubuku. Przyjemna chatka i nasz ostatni nocleg. Dolina Mubuku okazała się dużo bardziej bagnista i bardziej stroma od doliny Bujuku.

Dzień siódmy to strome zejście po bagnistych zboczach i  po śliskich skalnych płytach o niemal pionowym spadku, aż do dużego nawisu skalnego Kichuchu Rock Shelter. Potem wielogodzinna wędrówka po kolejnych bagnach i strumieniach, cały czas w woderach. Po południu docieramy do Nyabitaba hut 2650m, i nasza pętelka po górach Ruwenzori zamyka się. Możemy zdjąć wodery, założyć buty górskie. Jeszcze trzy godziny zejścia już normalniejszą ścieżką i jesteśmy na dole. Dopłacamy w biurze parku 14 dolarów za to, że przewodnik wprowadził nas na Mt. Baker, żegnamy naszego przewodnika i rangersa oraz tragarzy, robimy wspólne pożegnalne zdjęcie, wręczamy im napiwki i wsiadamy do matatu, by wrócić do Kasese. Przez te 7 dni zapomnieliśmy jak wygląda reszta świata. To były góry z najwspanialszą i najdziwniejszą roślinnością jaką można sobie tylko wyobrazić. Wędrówka zaś była najbardziej mozolna i trudna z tych co kiedykolwiek odbyliśmy.

W Ruwenzori wybiera się niewielu turystów. Z wpisów w księgach wygląda, że jest to przeciętnie dwie grupki turystów tygodniowo. Nasz przewodnik twierdził, że jest zarejestrowanych ponad 50 przewodników i każdy dostaje grupę do prowadzenia dwa do trzech razy w roku. Spotkaliśmy kilka wpisów Polaków, na Ruwenozri byli w ciągu ostatnich dwóch lat:
1) Janusz Kafarski z Ostrowa Wlkp.
2) Grzegorz Serówka z Gdańska
3) ksiądz Krzysztof Gardyna z Pogwizdowa, Wincenty Dończyk z Bydgoszczy, Janusz Gniadek z Tych
4) Kinga Ciukta z Warszawy i Kamil Targosz z Krakowa
Co ciekawe, na Mt Elgon jest dużo więcej turystów, przeciętnie codziennie jedna grupa, ale nie znaleźliśmy wpisanego żadnego Polaka od 2000 roku.
 
Pozdrawiamy,
Iwona i Jurek

javlist.net